Najpiękniejsze kwiaty człowiek dostaje na swoim pogrzebie. - Wujek Google przypisuje te słowa Celi nr 3. Ktokolwiek by w niej nie gościł.
Ciekawe, ilu studentów filozofii dokona próby samobójczej na myśl o wrześniu. Ku uciesze uczelni - i ku przygnębieniu statystyk - pewnie żaden. A ilu z nich upije się z radości wywołanej uzyskaniem wszystkich zaliczeń i trafi, niekoniecznie w jednym kawałku, na sekcyjne stoły po tym, jak załapie się na podróż stopem na masce tira? No i ilu zrobi to samo, choć nie zdało? Tyle ciekawych pytań, na które człowiek nigdy nie pozna odpowiedzi! Chyba że się ruszy i poszpera tu i ówdzie. Ale co aktywnego, to nie ja. Są chętni do wyręczenia mnie?
Swoją drogą, zabawne. Ostatnim razem też pisałem, gdy się ten podobno zabójczy dla studentów okres skończył. A przynajmniej dla mnie. I właściwie tak, zabójczy. Albo raczej: zabójczo nudny. Nie mogę wyjść z podziwu dla ludzi, którzy potrafią ślęczeć kilka dni, robiąc jedynie przerwy na te-najważniejsze-rzeczy - jak choćby podlanie roślin okopowych czy wrzucenie gumisia na ząb - a mimo to oblać. Ten cudowny dar musi niesamowicie urozmaicać ich życie. No i przynajmniej nikt ich nie pyta po każdym egzaminie, czy osiągnęli stałą nazwaną od ich imienia. Farciarze.
Jesteśmy dziwkami, panie Bach. - Kolacja na cztery ręce.
Koniec sesyjnych dygresji. Ale pozostajemy w uczelnianych tematach! Względnie rozważaniach. Czysto akademickich, rzecz jasna. Metaforycznych? W każdym razie na pewno nie dosłownych. Choć kto wie? Może w niektórych przypadkach... Zresztą, co za różnica!
Nie pamiętam już, cóż to pan Pach odpowiedział na tę uwagę panu Handlowi. Ewentualnie Bach Händelowi. Bądź co bądź, ten drobny i niewinny cytacik nie tylko tłumaczy, dlaczego teatry jeszcze nie umarły, a bilety na niektóre sztuki znikają, zanim zostaną wydrukowane.
Jak się tak nad tym zastanowić, jest w tym zdaniu jakaś głębia. Niezarybiona głębia bez glonów i planktonu. Esencja? Coś-co-lubi-siedzieć-pod-powierzchnią-i-oddycha-przez-słomkę? Albo po prostu stwierdzenie: wszyscy jesteśmy dziwkami. Bo kto z nas nie dał kiedyś czegoś innym? Swojej wiedzy, pracy, ulubionej sztucznej szczęki, czegokolwiek? Za gotówkę? Czek? W ramach umowy na zlecenie? W imię wyższych idei? Na rzecz Wielkiego Oszustwa pod tytułem: Altruizm istnieje? Na co?, po co, dlaczego?, jak? Nieważne!
Jak to było bowiem gdzieś indziej powiedziane: dziwka, która lubi seks, nie przestaje być dziwką. Nauczyciele, lekarze, projektanci wszelkiej maści, studenci, kopacze rowów. Nawet bezdomni, na których zazwyczaj się w takich sytuacjach liczy! Chyba że nigdy nie mieli choćby paru minut normalnego życia i nigdy też nie żebrali. Ale jednorożców, karłów Nibelungów i tych, którzy żyli krócej niż miesiąc, nie bierzemy pod uwagę. No i dzieci poniżej piątego roku życia też nie - bo wyją, krzyczą i kopią po kostkach, a - jak powszechnie wiadomo - tacy głosu nie mają. Zatem wychodzi na to, że wszyscy paramy się najstarszym zawodem świata.
Należy teraz postawić jedyne-słuszne-pytanie: dlaczego dziwka-prawnik zarabia kilka razy więcej niż dziwka-sprzątaczka? Dlatego, że nosi garnitur? Raczej nie - na pewno są tacy, których bardziej kręcą fartuszki i miotełki do kurzu. Bo ponad wszelkimi podziałami istnieje Wszechzwiązkowy Cech Prostytutek, który dba o różnorodność społeczną? To z kolei trąci żydomasońskimi spiskami przy wsparciu komunistów. Zadzwoń z poprawną - w danym momencie - odpowiedzią, a być może to właśnie Ty wygrasz ekskluzywne truchło transplantologii zabitej przez samego Platona! Dodatkowo, jeżeli przekręcisz do nas w ciągu najbliższych pięciu minut, wynagrodzimy Cię uściskiem dłoni prezesa! Albo nawet samą dłonią. Najpierw jednak odgadnij numer telefonu.
A tak na marginesie: czyż to nie cudne? Nareszcie jest coś jeszcze - poza gatunkiem, ma się rozumieć - co łączy wszystkich ludzi! Nawet jeżeli jedni są bardziej ekskluzywni i biorą więcej niż inni. Szkoda tylko, że różnorakie mniejszości pewnie nie dadzą sobie tym zaszyć ust. Albo chociaż zakneblować. No cóż, c'est la vie.
Zawsze ufaj drugiemu człowiekowi. Ale zawsze też znacz karty. - Robert Fulghum.
Całe szczęście, że ktoś postanowił stworzyć Wikipedię. Inaczej nie mógłbym powiedzieć, że nigdy nie czytałem żadnego z tekstów Fulghuma. Jakiekolwiek by one nie były. Choć jeżeli ktoś mówi o znaczeniu kart, głupi chyba nie jest. Żeby jeszcze pominął to całe zaufanie... Zupełnie jakby nie starczyło wierzyć, że nie każdy piekarz na świecie chce na naszą cześć upiec bochenek zaprawiony jakąś fikuśną substancją, zdolną zmusić człowieka do kopnięcia w kalendarz po dwunastu godzinach niesamowitych męczarni. No i też w to, że tych, którzy by chcieli zrobić nam podobnego psikusa, akurat znamy. Ot tak, dla komfortu psychicznego. I po to, by móc ich omijać szerokim łukiem. Względnie jakąś inną, bardziej dopasowaną do układu ulic, trasą. Bo jednak pokładanie zbyt wielkiej wiary w innych zakłada odwalanie niepotrzebnej roboty. A tego raczej nikt przy zdrowych zmysłach, o ile coś takiego w ogóle istnieje, nie lubi. Możemy się więc zapewne zgodzić, że przekładanie co chwilę kartotek z jednej szufladki w mózgu (tej, na której jest drobnym druczkiem napisane: ci, którzy nie wyniosą nic poza telewizorem, gdy zostawimy im klucze od domu) do drugiej (ci, którzy w takiej sytuacji oderwą nawet tapety ze ścian) nie jest czynnością, na którą warto tracić czas. I właśnie dlatego osobiście wolę ograniczyć się jedynie do znaczenia kart. No i też z powodu działu obsługi klienta. Pomoc techniczna szulerów haruje na swoje utrzymanie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.
Jest też jeszcze jedna przyczyna. Po dwudziestu latach życia w swoim nieustannym towarzystwie, nauczyłem się całkiem nieźle ze sobą dogadywać. Wiem zatem, na ten przykład, że przez ostatnich kilka miesięcy nauczyłem się, iż kłamstewka, małe i większe oszustwa czy mniej lub bardziej niewinne figle czynią codzienne życie znacznie ciekawszym. I nierzadko też łatwiejszym. Wygodniejszym? A kiedy ktoś oferuje dwa - albo nawet trzy - w cenie jednego, przy czym opłata za pierwsze nie wykracza poza pojęcie gratisu, nie skorzystać z takiej propozycji to grzech co najmniej ciężki. O ile zakładamy moralność. W przeciwnym wypadku jest to zazwyczaj po prostu głupstwo. Eufemistycznie rzecz ujmując. Tak samo jak ja byłbym ciężkim durniem, mniemając, że inni tego nie dostrzegają. W końcu ilu niewidomych na świecie by nie było, w porównaniu z sześcioma miliardami zawsze będzie ich mało.
Jak tak teraz sięgam nieco wstecz swą pamięcią, przypominam sobie, że właściwie ten akapit miał być o czymś innym. O ludziach, którzy sami się wkręcają i przez to podłych drani, którzy chcą ich wykorzystać, wprowadzają w konfuzję. Ale dochodzę do wniosku, że ciekawsze od pisania o nich, byłoby wsadzanie takich anomalii pod mikroskop i nakłuwanie. W końcu kto wie, co płynie w żyłach ludzi, którzy - na przykład - nie chcą, by im płacić za usługę. Bo tak to już się utarło przez te wszystkie wieki, że wybryki natury się bada. Podobno na chwałę nauki. Przynajmniej oficjalnie.
Umarł król, niech żyje król! - Przysłowie. Podobno polskie.
Na koniec, jako że ostatnio regularnie nazywany byłem starym masonem, czas na jedno z tych-złych-pytań-bez-odpowiedzi. Żeby jednak było ciekawiej, nadamy mu charakter międzynarodowego spisku: kto jeszcze sądzi, że pewien król o dwóch kolorach udał zatrzymanie akcji serca, machnął sobie jeszcze jeden generalny remoncik i wprowadził się do przyczepy Elvisa pod Vegas?
Update time!
Czy ktoś jeszcze uważa, że wpisy powinny same pojawiać się w indeksach? A te z kolei o własnych siłach winny oddawać się w pazury i kły jakże sympatycznych pań spożywających ciastka w dziekanatach? Świat byłby wtedy o wiele lepszym miejscem. Może nawet zniknąłby problem głodu w Afryce? I przynajmniej części ludzi przestałby wyskakiwać Error 404: Not Found podczas podejmowania prób dodzwonienia się do Boga, boga czy innego świętego głazu?
W każdym bądź, nie bądź i łabądź razie: koniec uczelnianych obowiązków. Czas spędzić trzy miesiące na przemian w łóżku i w fotelu. Tylko jeszcze służba by się przydała. Jacyś wolontariusze?